Rega, którą wizytowałem wiosną podczas przygotowań do spływu, wydawała się taką banalną rzeczką z kilkoma bystrzami.
Wówczas przez myśl mi nie przyszło, że jest nieokiełznaną dziką rzeką pełną przeszkód, zwalonych drzew, kamieni, przenosek a czasem braku wody za elektrownią.
Od startu wąsko i płynąć trzeba niczym w dżungli, w szuwarach, trzcina po dach, machać wiosłem strach strącasz wszystkie owady i jeszcze z pajęczyny osady i już na pierwszym odcinku wysiadka z wody na pień, by ciągnąć kajaków sielskie cielska.
Pierwsze jazy za nami bywa płytko czasami.
Potem już tylko … kłoda, woda, znowu kłoda, kamień, kolejna przeszkoda i znowu kłoda, a potem podwójna kłoda. Wychodzisz z kajaka i ciągniesz go, szarpiesz, pchasz, popychasz, przepychasz, głowę uginasz, sitowie przecinasz i ciągle przeklinasz. Skwar na łąkach się z nieba leje, słonko jednak w wodzie przyjemnie grzeje, ręce już z sił opadają i nerwy puszczają.
Przyjemny to spływu czas.