
Wyprawa już przed swoim początkiem co chwila zmieniała swoje oblicze. A to wypadły pociągi, a to znowu zrezygnowano z weekendowych autobusów. A to cena za przejazd podskoczyła sześciokrotnie. W końcu musiałem zmienić trasę pierwszego dnia na odwrotną od zaplanowanej. A jeszcze na koniec połowa uczestników nie mogła w niej uczestniczyć.
Wędrowaliśmy w kameralnej trzyosobowej grupie. Za transport mieliśmy taksówkę i wyszło to taniej niż pociągiem i autobusem. Przyroda, mimo że blisko znanych nam terenów była jednak odmienna. W Czarnej zgodnie z opisem miały być tylko półmetrowe resztki murów zamkowych, do których trudno się dostać. A tu niespodzianka, wszystko było doskonale widoczne, mury kilkumetrowe i jeszcze „kawałek” wieży. Jedyny deszczyk przeczekaliśmy w restauracji. Wieczorem zwiedzaliśmy zamek w Człuchowie. Z wieży rozciągał się piękny widok na okolicę, kilka czynnych i darmowych lornet pozwoliło nam obejrzeć z bliska pasące się sarny. I na sam koniec, coś czego nie spodziewałem się, fantastycznie zaprezentowane odkopane podziemia zamku (tzw. trwała ruina). Obok zamku odbywał się Festiwal Boogie, więc i kultura była też zapewniona.
Następnego dnia wędrowaliśmy już z bagażami, a głównym celem był najwyższy wierzchołek Pojezierza Krajeńskiego o wysokości 222,8 m n.p.m. W Polsce nie nadano mu nowej nazwy, a poprzednia to Turm-Berg (Wieża–Wzgórze).
Waldemar Jankowski