
Rozpoczęliśmy i zakończyliśmy wyprawę w strugach ulewy schodząc po stromych zejściach. W najcięższym dniu weszliśmy na trzy góry, a ponieważ był to Beskid Wyspowy, to na każdą z nich trzeba było się wdrapać z poziomu doliny. Dało to nam ponad 1.600 m podejść i ponad 1.600 m zejść. Wędrowaliśmy też w upalnym słońcu odkrytym terenem. Raz wstaliśmy o 4 rano i dzięki temu zdążyliśmy dotrzeć na bazę przed burzą. Było ciężko, glina, błoto, kamienie, przechodzenie rzek przez brody, ścieżki przegrodzone płotem, obchodzenie sadów stromymi i dzikimi wąwozami, oczywiście z pełnymi plecakami na grzbiecie. Czyli wszystko to, czego można się spodziewać na moich wyprawach. Na szczęście jak zwykle mieliśmy mnóstwo pięknych widoków, większość noclegów w bardzo dobrych warunkach, a posiłki obfite i smaczne. Ale niestety lata lecą, sił jeszcze nie brakuje, ale gibkości już tak. Czas trochę odpuścić i przynajmniej część trasy wędrować z lżejszym bagażem.
Waldemar Jankowski