Na jubileuszową XXV Wyprawę z Gandalfem wybraliśmy się w Beskid Niski. W prawdzie kiedy przyszliśmy na dworzec Gdyni przy peronie stało pendolino, to jednak tym razem jeszcze czekała nas długa podróż klasycznym składem. W Bydgoszczy dołączają do nas dwaj dyplomaci (Gandalf i Daro zostali uhonorowani dyplomami za zasługi dla turystyki pieszej na Ogólnopolskim Zlocie Przodowników Turystyki Pieszej).
Wędrówkę rozpoczynamy we Florynce, stanowiącej punkt wyjściowy dla osób zdobywających duże odznaki GOT. Tutaj dzielimy się na dwie grupy wg standardów unijnych tj. z zachowaniem parytetów, w każdej grupie jest jeden przodownik i jedna kobieta. Z drugiej jednak strony młodzież (sami gdynianie) wybrali się na krótszą, niejako aklimatyzacyjną trasę, zaś osoby +50 (gdańszczanie i Gandalf) udali się na dłuższą trasę. Grupa wędrująca z Waldkiem zalicza na otwarcie najdłuższy kilometraż podczas tej Wyprawy, a do tego bardzo strome podejście i zejście, no i trochę chaszczowania. Grupa Darka ma łatwiej, co nie znaczy że lekko. Po opuszczeniu Florynki trafia na błotnistą drogę, co jak się później okaże było znakiem firmowym Beskidu Niskiego 30 lat temu i jest nim nadal. Po chwili musi przedostać się na drugą stronę rzeki: Daro przechodzi po jakieś kłodzie, a my z Lucy przełazimy wpław. I znowu błoto, którego nie można obejść. Momentami zapadamy się i z coraz większym wysiłkiem wyciągamy buty z wszechobecnej breji. To co wcześniej wydawało się nam błotnistą drogą, teraz wydaje się wygodnym deptakiem. W końcu jednak wychodzimy na asfaltową drogę. Od Wawrzki obie grupy wędrują tą samą trasą. Idziemy najpierw szosą, a później przez las. Przechodzimy przez Suchą Homolę (712 m.). Później schodzimy żółtym szlakiem, stromym zejściem w kierunku Uścia Gorlickiego.
W niedzielny poranek wyruszamy w dalszą drogą. Wędrujemy przez łąki, jest więc trochę widoków oraz lasy. Ciekawostką są dwujęzyczne tablice miejscowości, przy czym nazwy pisane są cyrylicą. Charakterystyczne elementy pejzażu to: przydrożne krzyże oraz cmentarze wojenne z czasów I wojny światowej (odwiedzamy je w związku z setną rocznicą jej wybuchu). Smakowitą atrakcją są słodkie, dojrzałe jeżyny, których jest tutaj mnóstwo. Nie brakuje oczywiście również błota. Wchodzimy na Magurę Małastowską (812 m.). Miły wypoczynek na widokowej łące nad Banicą przerywają nam pomruki burzy. Przyspieszamy kroku. Z dużej chmury, mały deszcz – burza trochę postraszyła, ale ostatecznie minęła nas bokiem, a deszczyk nie był zbyt uciążliwy. Nocujemy w bacówce PTTK w Bartnem. Znajdujemy się poza zasięgiem telefonii komórkowej. Zamawiamy obiad (m. in. łemkowskie pierogi) i rozmawiamy z panią zastępującą właściciela obiektu. Okazuje się, że jest przewodniczką. Dowiadujemy się od niej wielu ciekawych rzeczy, a dodatkowo uzyskujemy istotne informacje na temat warunków panujących na okolicznych szlakach. Okazuje się, że błoto, z którym mieliśmy dotychczas do czynienia, mogło nam pobrudzić buty i odzież. Tutaj na Głównym Szlaku Beskidzkim jest miejsce, gdzie można się zapaść w błocie po kolana. Pani tłumaczy nam, jak możemy ominąć ten fragment czerwonego szlaku. W bacówce nocują turyści wędrujący Głównym Szlaku Beskidzkim. Zwykle wędrują parami, ale też jest samotniczka Kasia z Wielkopolski, której nazwa „Bąbelki” nie jest obca.
Schodzimy do dawnej łemkowskiej wsi Bartne. Poznajemy kolejny element tutejszego krajobrazu – cerkwie. Obie cerkwie we wsi: prawosławna z XX w. i grekokatolicka z XIX w. (obecnie Muzeum Sztuki Cerkiewnej) za patronów mają śś. Kosmę i Damiana. Udajemy się do Magurskiego Parku Narodowego. Największe atrakcje dnia to rezerwat „Kornuty”, w którym znajdują ciekawe formy skalne powstałe głównie w wyniku długotrwałych procesów erozyjnych piaskowca oraz „Diabli Kamień”, czyli liczna grupa dużych głazów z gruboziarnistego piaskowca. W drodze powrotnej najpierw słyszymy ryki jelenia, a potem rozpętuje się ulewa. Nie zniechęca to jednak Waldka od zdobycia Wątkowej (846 m.). W błotnej lekcji, kolejny odcinek nosi tytuł „błoto podczas deszczu”. Dzięki uzyskanym poprzedniego dnia wskazówkom omijamy niebezpieczny teren, przy okazji ratując z opresji dwójkę turystów. W nagrodę możemy podziwiać salamandry plamiste.
Kolejny dzień rozpoczynamy od powtórzenia fragmentu wczorajszej trasy, tyle że w przeciwnym kierunku. Obawiamy się, że droga po wczorajszej ulewie będzie rozmyta. Okazuje się jednak, że woda spłynęła i droga jest w miarę w dobrym stanie. Potem mamy jak zwykle las i tony błota. Frapującym przeżyciem jest jedno bardzo strome zejście. Schodzę sobie pomalutku uważnie patrząc pod nogi. Gdy nagle wyprzedza mnie dwójka mknących GSB husytów. Jeden z nich zbiega z górki zakosami, balansując kijkami trekkingowymi. Wyglądał on niczym zjazdowiec szusujący na nartach po stromym zboczu. Schodzimy do Kotani, gdzie mieści się cerkiew pod wezwaniem, oczywiście śś. Kosmy i Damiana. Na koniec dnia zwiedzamy znajdujące się w Krempnej cmentarz wojenny oraz Ośrodek Edukacyjny i Muzeum Magurskiego Parku Narodowego.
Poranek jest mglisty. Wychodząc z Krempnej mijamy cerkiew. Zgadnijcie kto jest jej patronem? Nie może być inaczej – znów śś. Kosma i Damian. Stopniowo zaczyna przebijać się słońce. Odsłaniają się piękne widoki. Idziemy szosą, aby zobaczyć przełom Wisłoki. Potem schodzimy na drogę, ta jednak przeradza się w ścieżkę, a następnie ginie w chaszczach. Wychodzimy na łąki i podziwiamy szeroką panoramę. Poznajemy następną odmianę błota – drogę rozjeżdżoną przy zwózce z drzewa. Po kolejnym odcinku specjalnym z tarniną i widłakami wchodzimy na Polanę pod Kątami. Kierujemy się do Dukli, gdzie zwiedzamy cmentarz wojenny i kościół św. Jana z Dukli. Przybywamy tam z okazji 600-lecia urodzin św. Jana Dukli (warto nadmienić, że Sejm RP ogłosił Rok 2014 rokiem św. Jana z Dukli).
Z balkonu schroniska młodzieżowego w Dukli podziwiamy wschód słońca. Rano zwiedzamy kościół św. Marii Magdaleny w Dukli. Oryginalnym elementem wystroju tego kościoła są lustra. W Polsce podobną rzecz można zobaczyć jedynie w kaplicy w Warszawie. Wędrując niejako śladami św. Jana z Dukli docieramy do miejsca, gdzie dawniej mieściła się jego Pustelnia. Teraz czeka nas podejście na Kamienną Górę. Wydaje się, że tym razem błota jest mnie, a więcej głazów. Zasuwamy niemal bez wytchnienia. Schodzimy przez łąkę do szosy, nie zwracając uwagi na pasące się krowy. Przepraszamy gospodynię, że weszliśmy na jej teren. Ta odpowiada, że mieliśmy szczęście, że nie zaatakowała nas krowa. Podchodzimy na Piotrusia. Ciągle szybkim tempem w nie łatwym terenie. Bacznie trzeba patrzeć pod nogi. Okazuje się, że czas, który mamy do odjazdu autobusu bardzo się kurczy. Ale to jeszcze nie koniec trudności. Błoto pokazuje nam swojego nowe oblicze: rozjeżdżona glina, głębokie koleiny pokryte częściowo wodą. Nadkładamy drogi. Musimy zmodyfikować trasę, aby zdążyć na autobus. Omijamy wierzchołek Cergowej. Mimo to pokonujemy 1.200 m. przewyższenie, czyli więcej niż wynosi różnica poziomów między Morskim Okiem a Rysami!
Piątek to dzień uzdrowiskowy: wybieramy się do Iwonicza Zdroju i Rymanowa Zdroju. Po między nimi znajduje się Sucha Góra. Na naszej trasie napotykamy urządzenia do wydobycia ropy, a także grzyby w wielkiej obfitości. Wędrujemy po okolicy, w której wiele wsi uległo zagładzie. Koło bazy studenckiej Wisłoczek podziwiamy urokliwy wodospad. Mijamy rzekę płynącą po wychodniach skalnych. Nocujemy w Puławach Górnych. Dla Waldka to powrót w to samo miejsce po 30 latach! Kupujemy od gospodarzy jajka. Lucy smaży na boczku jajecznicę z 20 jaj. Smakuje wybornie!
Wychodzimy wcześnie rano. Słońce dopiero wyłania się zza gór. Abyśmy nie zapomnieli czym charakteryzuje się Beskid Niski – doświadczamy uroków błotnistych odcinków. Wchodzimy też na Tokarnię (778 m.), z której roztacza się szeroka panorama. Przechodzimy przez widokowe polany. Następnie przedzieramy się przez zarośla. Zaczyna padać. W końcu wychodzimy na drogę. Zmęczeni docieramy do Rzepedzi, punktu kończącego trasę na dużą GOT.
Adam Bastian - tekst, Danka Kobylarz - zdjęcia