Gdy jechaliśmy na miejsce rozpoczęcia wycieczki, wygodnym autobusem prywatnej firmy Arriva, po szybach leniwie spływały małe kropelki deszczu.
W Trzcińsku z autokaru wysiadło 10 osób. Po przywitaniu udaliśmy się do sklepu, który miał być pierwszym i zarazem ostatnim na trasie.
Po uzupełnieniu zapasów w sklepie obsługiwanym przez bardzo miłą panią, udajemy się w kierunku wysokiej wieży, na której znajduje się Stacja Linii Radiowej. Całe życie myślałem że to stacja "od telewizorów", ale jednak nie.
W okolicach wieży dochodzimy do czerwonego szlaku, którego znaki okazują się bardzo dobrze odnowione. W związku z tym pozwoliliśmy sobie, przez pierwszą część wycieczki, korzystać z jego oznaczeń.
Na pierwszej krótkiej przerwie, po raz pierwszy, ale nie ostatni tego dnia używam słowa "urocze". Kieruję je pod adresem niewielkiego jeziorka leśnego, oraz jego nazwy. Jezioro nazywa się... Żygowickie.
Kolejna przerwa ma miejsce nad jeziorem Zduńskim. Po niej udajemy się zachodnim brzegiem jeziora, aby dojść do świetnie zachowanego grodziska. Trochę trzeba się było na samo grodzisko powspinać, ale warto było, choćby dla samego widoku na jezioro Zduńskie.
Gdy napawaliśmy się już widokiem, udajemy się znaną już nam ścieżką, aby po kilkuset metrach dotrzeć do miejsca naszego wcześniejszego spoczynku. Odtąd będziemy się już poruszać drogą na wschodnim brzegu jeziora. Docieramy nią do leśniczówki Boroszewo. Podziwiamy przy niej ponad trzystuletnie dęby, które tworzą Rezerwat Przyrody "Dęby nad Jeziorem Zduńskim". Szukając miejsca na dłuższą przerwę, szukam zagospodarowanego pola namiotowego, które jak pamiętałem sprzed kilku lat, znajdowało się przy leśniczówce. Niestety spotkała mnie niemiła niespodzianka. Po polu nie został prawie żaden ślad, nie licząc szczątków kładki na jeziorze. Całe szczęście udało nam się znaleźć bardzo przyjemną ławeczkę ze stolikiem na samym brzegu jeziora. Tutaj przez 30 minut prowadziliśmy rozmowy turystyczne. Okazało się, że impreza powinna nosić miano „ogólnokrajowej”, ponieważ podróżuje z nami dwoje turystów z Warszawy (serdecznie pozdrawiamy i zapraszamy ponownie ). Po zakończeniu przerwy, przy leśniczówce spotykamy "Grupę Rowerową" prowadzoną przez Stasia. Po krótkiej rozmowie ruszamy dalej.
Przez kolejne kilka kilometrów nadal wędrujemy leśną drogą wzdłuż jeziora, aż dochodzimy do jego końca. Tutaj piękne widoki oraz gościnna polana, zatrzymują nas na krótką przerwę. Krótką, ale na tyle długą, aby znaleźć czas na zrobienie zdjęcia zbiorowego. Odbyło się to metodą:
- 40 litrowy plecak turystyczny jako stojak
- ustawienie samowyzwalacza przez Agnieszkę Z.
- bieg Agnieszki
- uwaga leci ptaszek!!
Efekt można podziwiać pod relacją
W dalszą drogę udajemy się zachodnim brzegiem jeziora Szpęgawskiego. Po dotarciu do miejscowości Szpęgawsk, turyści ze stolicy postanawiają zakończyć wyprawę. Do zobaczenia na szlaku.
Pozostała ósemka swoje kroki kieruje w kierunku „Lasu Szpęgawskiego”, po drodze oglądamy ogromny grobowiec rodziny Palleske, który stał niegdyś na cmentarzu ewangelickim. Niestety po cmentarzu który był w tym miejscu czynny do 1916 roku, nie ma już śladu.
Od grobowca idziemy asfaltową aleją przy której znajduje się kamienna droga krzyżowa. Doprowadza nas ona do zbiorowych mogił ofiar hitleryzmu. Tutaj trochę się rozgadałem na temat historii tego miejsca, ale myślę że warto ją było poznać. Warto dodać, że w tym roku mija 75 rocznica mordu w Lasach Szpęgawskich, oraz trzy dni przed naszą wycieczką, 24 kwietnia miała miejsce 60 rocznica odsłonięcia pomnika ku pamięci 7 tysięcy ofiar, spoczywających w tych lasach.
Zapalamy kilka świeczek i udajemy się w dalszą drogę, aby po zaledwie kilkuset metrach dotrzeć do (nie bójmy się tego słowa) uroczego jeziora Płaczewskiego. Tutaj robimy sobie kolejną półgodzinną przerwę, podczas której wyjawiam od czego powstała nazwa jeziora, oraz skąd się wzięły wystające ponad poziom lustra wody pale (kto był ten wie He! He!).
Gdy wyruszyliśmy w dalszą drogę, do mety naszej wyprawy pozostało niecałe pięć kilometrów. Po drodze obserwujemy jeszcze pozostałości po zarośniętym i wyschniętym już niemal w całości jeziorze Kochanka. U celu meldujemy się kwadrans po godzinie 15.
Warto dodać że od opuszczenia grodziska, towarzyszyła nam piękna, słoneczna pogoda . Zamówiłem ją oczywiście specjalnie dla uczestników tej wycieczki razem z pakietem pięknych widoków .
Dziękuję wszystkim współuczestnikom za wspólnie spędzony w miłej atmosferze czas, jednocześnie gratuluję tym którzy przebrnęli przez tą relację (Ciekawe czy ktoś to w całości przeczyta)
PS
Momenty w których Daniel (w trakcie całej wycieczki) nic nie mówił oceniam sumarycznie na około 12 minut. Co jak na sześcio i półgodzinną wyprawę chyba nie jest złym wynikiem