Ostatni etap wędrówki szlakiem skarszewskim, czyli w poszukiwaniu zaginionej kładki.
Tym razem z autobusu wysiedliśmy we właściwym miejscu i o czasie zgodnym z rozkładem jazdy. Pogoda dopisywała , więc z przyjemnością wyruszyliśmy w kierunku Skarszew. Perełką na szlaku jest kościółek w Szczodrowie. Niestety zabytek podziwialiśmy głównie z zewnątrz. Wprawdzie drzwi były otwarte, lecz wnętrze tonęło w półmroku, więc niewiele było widać. Po małej konwersacji z przedstawicielem lokalnej społeczności, ruszyliśmy w dalszą drogę. W okolicach Wietcisy zaczęły się pierwsze braki w oznakowaniu, wskutek czego zmuszeni byliśmy zawrócić. Samo znalezienie kładki również nie jest prostą sprawą. O tej porze roku jest mocno zarośnięta, łatwo jej nie zauważyć. W końcu się udało. Gdy sprawnie przeprawiliśmy się na drugi brzeg, okazało się że dalej nie będzie łatwiej. Okolice rzeki są mocno zarośnięte, a ostatni znakarze gdy dotarli w to miejsce prawdopodobnie nie mieli już farby i zastosowali taktykę „suchego pędzla”… Trzymanie się szlaku na tym odcinku jest uciążliwe. Niemniej do Skarszew dotarliśmy o przyzwoitej porze. Coś przekąsić udało się w restauracji „Zamkowa”. Niestety spacer po miasteczku trzeba było odłożyć na inną okazję.