Trasa piesza: data: ? wrzesnia 2011, długość: ?km, liczba uczestników: ?, temperatura: 6 - 14, pogoda: słońce i trochę chmur, prowadził: Waldek Jankowski
Trasa: ??? ?
Zamek Grodziec
Aby powiększyć zdjęcie kliknij na nim
Opis wycieczki
Poniedziałek 05.09.2011 r.
Nieoczekiwanie opuszcza nas Magda, odwołana przez pracodawcę z urlopu. My zaś po wyjściu z Bolkowa wchodzimy na wzniesienie, na którym znajdują się kolejne ruiny na naszym szlaku – pozostałości zamku Świny. Wędrujemy leśnymi duktami. Niestety mapy okazują się bardzo niedokładne, a liczba kilometrów, które przechodzimy w tym dniu przekracza 30. Jest nadal ciepło, ale zanosi się na zmianę pogody. Z wieży na Radogoście widzimy zbierające się chmury. Docieramy do Wąwozu Siedmicy. Podziwiamy skałki. Ścieżka najpierw jest wyraźna, a potem zanika. A my przedzieramy się przez wysokie trawy, zwalone drzewa. Cieszymy się kiedy wychodzimy na drogę, a na dodatek do dyspozycji mamy miejsce wypoczynkowe. Tu jednak następuje konsternacja, gdy Waldek mówi, że przed nami jeszcze 11 km. A wcześniej mówił, że zostało nam 10 km. I choć nadal idziemy wygodną, leśną drogą, to jednak informacja ta wpłynęła niekorzystnie na naszą psychikę. Kiedy zatem pojawia się możliwość ominięcia Wąwozu Myśliborskiego, większość decyduje się skorzystać z tej opcji. Do Wąwozu wybierają się z Waldkiem tylko Iwona i Adam. Na początku idziemy wygodną ścieżką. Później jednak poruszanie staje się trudniejsze, zbocze jest strome i musimy przechodzić przez zwalone drzewa. Gubimy na jakiś czas ścieżkę, ale później udaje się nam powrócić na szlak. Wąwóz kończy skałka. Od pozostałej części ekipy otrzymujemy wiadomość, że wyruszyli w drogę, gdyż w Myślinowie nie było sklepu, a ponadto zaczęło padać. Rotacje w składzie trwają dalej – Iwona wybiera inną drogę niż Waldek z Adamem. W tym dniu dołączyli do nas Artur z Alicją, jednakże ich trasy w kolejnych dniach nie w pełni pokrywały się ze szlakami przemierzanymi przez resztę grupy. Tak więc końcówkę dnia spędzamy w czterech podgrupach, liczących od 1 do 5 osób, ale w każdej z nich był przodownik turystyki pieszej. Pod koniec dni popadało, a z oddali było słychać grzmoty.
Jaśniepaństwo Bąbelki dwie kolejne noce spędzają w pałacyku w Muchowie. Pałac jest zaniedbany, ale ma swoje zalety przestronne wnętrza i olbrzymie balkony. Robimy więc wielkie pranie. Lucyna masuje obolałych piechurów, a także udziela im instruktażu w tej materii.
Wtorek 06.09.2011 r.
Kolejny dzień to mały przerywnik od noszenia dużego plecaka. Spory odcinek tego dnia pokonujemy szosą.
Zwiedzanie rozpoczynamy od Świerzawy. Zaglądamy od dwóch kościołów: pw. Wniebowzięcia NMP (z XIV / XV w.) i poewangelickiego pw. Św. Jóżefa Opiekuna (z XVIII w.), w którym zamiast ławek są fotele kinowe (zaś w dawnym kinie mieści się m.in. informacja turystyczna). Dokładnie zwiedzamy romański kościół św. Jana Chrzciciela i św. Katarzyny z unikatowymi polichromiami (XIII w.). Jest z nami Daro, a więc obowiązkowo pojawiają motywy kolejowe: most, opuszczona stacja i nieczynna linia.
Następna atrakcją są Organy Wielisławskie. Wszyscy uważnie słuchamy wywodu Iwony, gdyż straszy Ona nas egzaminem. Dzięki skojarzeniem Danusi, jednak łatwo zapamiętujemy, że porfiry pochodzą z (s)Permu. Organy rzeczywiście wywierają na nas duże wrażenie. Po ich obejrzeniu mamy do wyboru: albo cofnąć się ta samą drogą, albo iść dalej i wchodzić na wzniesienie od innej strony. Wybieramy drugi wariant, aby zobaczyć wylot jaskini, ale okazuje się, że jest on zamurowany. A przed nami strome podejście po osypującym się zboczu. Z pewnym wysiłkiem wdrapujemy się na górę. Odnajdujemy szlak. Po pewnym czasie opuszczamy las i wychodzimy na łąkę. Tu znowu trzeba szukać znaków. Dylemat co do wyboru dalszej trasy. Ostatecznie wybieramy właściwy kierunek. Teraz wygodnymi drogami przez pola i lasy docieramy z powrotem do Muchowa.
Wieczorem dołączają do nas Alicja z Arturem, którzy wędrują zazwyczaj własnymi drogami.
To jednak nie koniec. Wieczorem siedzieliśmy sobie w pokoju. Nagle rozległo się bzyczenie. W pierwszym momencie pomyślałem sobie, że ktoś ma oryginalny sygnał w komórce. Kiedy jednak zlokalizowałem źródło dźwięku okazało się, iż koło żyrandola lata szerszeń. Daro próbował dosięgną intruza kijkiem trekkingowym, jednak owad był zbyt szybki. Nie pomogło użycie broni chemicznej w postaci dezodorantu. Dopiero za pomocą odkurzacza udało się unieszkodliwić szerszenia. W pokuje jednak pojawiły się dwa kolejne: jeden wszedł przez otwarte okno, a drugi przeszedł wydrążonymi kanałami i pojawił się obok żyrandola. Darek nie dał im żadnych szans.
Środa 07.09.2011 r.
Z Muchowa kierujemy się na Czartowską Skałę. Pstrykamy sobie tam fotki. Zrywa się wiatr i zaczyna padać. W napotkanej altance zakładamy peleryny przeciwdeszczowe. W deszczu przemierzamy kolejne kilometry. W takich warunkach trudno zorganizować postój. Kiedy byliśmy we Stanisławowie Danusia pyta dwie babcie o możliwość odpoczynku w altance. Nie stawiają one przeszkód. Okazuje się, że czekają na objazdowy sklepik, aby kupić pieczywo. W altance suszy się mięta. Korzystamy z możliwości odpoczynku i zakupów. Ruszamy w dalszą drogę. Pogoda się poprawia, przestaje padać. Szturmujemy Wilkołaka (Wilczą Górę), którą z uwagi na wygląd, przechrzciliśmy na Irokeza. Dochodzimy do miejsca, z którego widać piękne róże bazaltowe. Docieramy do noclegu w Złotoryi. Mija kolejny dzień wędrówki, pojawia się zmęczenie i może właśnie dlatego trochę iskrzy w relacjach miedzę nami. Otwartość Lucyny zapewnia jednak rozwiązanie nerwowej sytuacji.
W ciągu tych kilku dni nasz peleton wypracował swój styl chodzenia. Waldek ,w zależności od potrzeb, albo prowadził grupę – gdy trzeba było wskazywać drogę, bywał w jej środku, albo czekał na ostatnie osoby. Tempo dyktowali Mariusz z Darkiem. Za nimi podążyły Danka z Danusią i Adam. Dalej szła Lucyna, a grupę zamykała Iwona.
Czwartek 08.09.2011 r.
Ranek przywitał nas mżawką. Założyliśmy peleryny. Jednak szybko się rozpogodziło i mogliśmy je zdjąć. Jeszcze w Złotoryi zobaczyliśmy piękny secesyjny budynek, na podwórzu którego rośnie okazały dąb czerwony.
Najciekawsze miejsce i zdarzenia tego dnia miały miejsce na finiszu. W miejscowości Grodziec znajduje renesansowy pałac (obecnie w remoncie) otoczony rozległym parkiem, w którym rosną olbrzymie drzewa, w tym także mające status pomników przyrody (niektóre z nich mają nazwy np. jesion wyniosły „Husarz”, platan klonolistny „Fakir”). Obok pałacu znajduje się aleja lipowa. Młodzież jednak pognała do przodu, tak więc nie każdy mógł podelektować się pięknym pałacem i porobić sobie zdjęcia. Teraz czekało nas podejście do znajdującego na wysokości 389 m n.p.m. Zamku Grodziec. Wybraliśmy łagodny, asfaltowy wariant trasy. Mimo wszystko trochę zmęczeni dotarliśmy do celu. Zamek był dla nas nie tylko przedmiotem do zwiedzania, ale także naszym miejscem obiadowym i noclegowym. Aby wejść na teren Zamku przeszliśmy przez dwie bramy. Na dziedzińcu znajdują się tablice informacyjne, scena i ławki, a także część ekspozycji. Prowadzone są tez prace remontowe. Czekamy na przydział komnat. Znów mamy pod górkę, ale po schodach. Otrzymujemy dwie komnatki i jedną komnatę zbiorową. Na Zamku kręcono liczne filmy i programy telewizyjne, zarówno polskie jak i zagraniczne.
Zamek bardzo się nam podoba. Zwiedzać można wieże, krużganki oraz część mieszkalną zamku. Duże wrażenie wywiera na nas bryła Zamku, który jest zbudowany, jak gdyby na łuku. Hasając po ciemnych korytarzach zabawiamy się w duchy. Ekspozycja na Zamku jest skromna i zawiera dość przypadkowe zbiory (obrazy, butelki, pieniądze). Obejrzeć także można wystawę narzędzi tortur.
W naszym gronie jeszcze trochę iskrzy, ot choćby z wyżej opisanej przyczyny.
Wieczór jest radosny, gdyż Zamek mamy do swojej wyłącznej dyspozycji (jesteśmy jedynymi gośćmi, a obsługa na noc opuszcza Zamek), a ponadto świętujemy jubileusz dwusetnej wycieczki pieszej Waldka!
Piątek 09.09.2011 r.
Szybko schodzimy ze stożka, na którym znajduje się Zamek Grodziec. Trochę szosą, trochę polną drogą, no i oczywiście na przełaj po wertepach. Główny punkt dnia to Ostrzyca Proboszczowicka – stożek powulkaniczny. Ten cel jest tak oczywisty, że nawet kiedy znajdowaliśmy się daleko od niego, napotkany leśniczy od razu domyślił się dokąd zmierzamy. A na dodatek był tak uprzejmy, ze specjalnie wrócił się do leśniczówki po pieczątkę, aby podstemplować nasze książeczki. Ostrzyca Proboszczowicka ma 501 m n.p.m. i jest najwyższym wzniesieniem Pogórza Kaczawskiego (zaliczana jest zatem do Korony Sudetów Polskich). Aby ją zdobyć trzeba pokonać 445 (?) schodów. Dlatego atak szczytowy przeprowadzamy w dwóch grupach, ale za to bez plecaków. Roztaczający się z niej widok jest warty tego wysiłku. Wrześniową porą na Pogórzu Sudeckim w zasadzie nie spotykaliśmy innych turystów, wyjątkiem była rodzinka, którą spotkaliśmy trzy razy (w kościele w Świerzawie, przy Organach Wielisławskich i koło Ostrzycy Proboszczowickiej).
Obawialiśmy się tego dnia, po dwóch dniach z krótszymi trasami do pokonania mieliśmy jeden z dłuższych dystansów – 28 km. Jednak idealna pogoda, dobre nastawienie psychiczne i umiejętne rozłożenie sił, sprawiło, że zupełnie nieoczekiwanie dzień ten nie sprawił nam trudności.
Nocujemy we Wleniu w schronisku młodzieżowym. Wybieramy się jeszcze na spacer po tej miejscowości. Zaglądamy na znajdującą się tuż obok wylotu z tunelu, kameralną z stacyjkę, na której zatrzymują się pociągi Kolei Dolnośląskich. Zaglądamy także do kościoła, na którego poddaszu zamieszkują nietoperze.