Bąbelki
Wycieczki
Cykliczne
Klubowe
|
Babelki Borcz-Wieżyca 19-20-03-2004
W pogoni za słońcem
czyli nocny raid |
|
Borcz - Sławki - Wieżyca 19/20.03.2004 |
|
Trasa: 22km, czas trwania: 8 godzin, liczba uczestników: 13 + Pani w kapeluszu(zaginiona bez wieści), temperatura:+12 w dzień do +4 w nocy, prowadzący: Wojciech Atczuk |
Aby poiększyć zdjęcie, kliknij na nim |
Aby zobaczyć całą mapkę, kliknij na niej mapka za zgodą EKO-KAPIO |
|
;
W piątek rozpoczęła się nasza nocna wyprawa którą poprowadził Wojtek Atczuk.
Uczestniczyło w niej 14 osób, z Gdańska o godzinie 19.45 wyruszyło 9 osób: Wojtek-przewodnik, Ewa, Gosia, Małgorzata, Karolina, Andrzej, Marek, Mateusz, Tomek, oraz tajemnicza Pani w kapeluszu.
W tym składzie autobusem dojechaliśmy do Borcza, na trasie w Żukowie dosiadła się jeszcze pięcio osobowa grupa.
Na przystanku Borcz Wojtek dokonał otwarcia naszej wędrówki i około godziny 21.30
wyruszyliśmy w drogę. Przed nami 21km. regularnego, partyzanckiego marszu pod osłoną nocy. Przyświecał nam wspólny cel: dojść do Wieżycy, wdrapać się na jej szczyt jeszcze o brzasku i tam wypatrywac pierwszych promieni wiosennego słońca. Na miejscu oczekiwać nas miał wraz z rozpalonym ogniskiem Andrzej z grupą rowerzystów. O godzinie 15 wyruszyli z Gdańska na rowerach.
Początkowo trasa wiodła między polami, pełną kolein wiejską drogą, od czasu do czasu porośniętą wierzbami. Niebo zaciągnięte ciężkim granatem, nie obiecywało nam dobrej pogody. Powietrze rześkie, lecz w miare ciepłe jak na tę porę roku. Czaił się deszcz. Chociaż gdzieniegdzie nieśmiało zamigotały gwiazdy.
Po około 3 km. przed pierwszym postojem ktoś zauważył że kogoś nam brakuje - owej Pani
w brązowym kapeluszu. Grupa zatrzymała się. Wszyscy zaczęli rozglądać się wokół jakby nasza zguba nagle zamieniła się w krasnoludka. Ktoś proponował wrócić bo może zgubiliśmy ją w drodze, posypały się domysły, najpewniej wogóle nie wysiadła z autobusu, może chciała nas przechytrzyć, dojedzie do Wieżycy i będzie pierwsza na szczycie.
Nasz motyw przewodni brzmiał "gdzie jest Pani w kapeluszu ?".
Wreszcie pierwszy postój, w lesie przy posztaplowanych pniach drzewa.
Powoli zaczyna padać, zerwał się wiatr i my również w naszą nocną partyzantkę. Gliniaste koleiny drogi mielą się pod naszymi nogami. Trzeba ostrożnie stawiać kroki, co parę metrów żaby na drodze. Jeszcze się nie obudziły. Kawałek dalej tokująca w błocie ... żabia para. Takie to sekrety nocy marcowej. Las błoto noc. Robi się tajemniczo, tylko światło naszych latarek załamuje ten nocny pejzaż. | |
|
Zbliżamy się do kolejnych zabudowań, w oddali majaczą światła
stacyjki zagubinej wsród pól, naszej następnej bazy. Zanim jednak tam dojdziemy na naszej drodze
zauważamy małego czarnego kotka. Kotek bardzo odważnie ocierając się o nogi domagał się jedzenia
i towarzystwa. Przez dłuższy czas prowadził nas przez znane sobie ścieżki a my snuliśmy domysły
czy to nie jest zamieniona w kotka "Pani w kapeluszu". Ta wersja wszystkim się spodobała i w ten sposób ta zagadka została ostatecznie wyjaśniona.
Stacyjka Sławki to nasz kolejny postój. Mały domek z podrapanymi i zapisanymi ścianami i jedną ławką w środku. Po odpoczynku ruszamy w dalszą drogę, znowu deszcz. Ostatni etap, wszyscy już zmęczeni,
nasze głosy, potem szepty powoli milkną, zrobiło się cicho. W końcu o tej porze to normalne że się śpi nawet w drodze.
Docieramy do kolejnej stacji kolejowej, to Wieżyca. Okazały budynek, w środku ławki tylko szkoda że nie ma szyb. Odpoczynek, jest godzina 3 w nocy, do celu już niedaleko.
Najpierw szosa, potem na przełaj przez las, wspinaczka pod górę po mokrych liściach, za chwilę z góry,
przeprawa przez rzekę potem znów pod górę a końca nie widac. Karolina pierwsza znalazła szosę i dziwiła się co my w tym lesie jeszcze robimy, gdy szosa tak blisko.
W oddali majaczy światło latarki, to Andrzej Galikowski wyrwany przez nas ze snu, od przyjazdu bezskutecznie walczył o płomień. Wszedzie ciemności, dziewczyny z Żukowa usiadły na ziemi.
Rozpoczęła się rozpaczliwa "walka o ogień", płomień pojawiał się po to by za chwilę zniknąć.
Najbardziej aktywny był Marek, który do końca nie okazał zmęczenia, wręcz tryskał humorem.
Deszcz rozpadał się na dobre a płomienia dalej nie było, nawet miotacz ognia też nie poskutkował,
tylko wykurzył wszystkich spod wiaty. Obeszliśmy się bez ognia bez kiełbasek bez ogniskowej ballady.
Prometeusz też się nie pojawił.
Szybkie podejmowanie decyzji to istotna cecha ekstremalnej wyprawy, pospiesznie wracamy
na stację Wieżyca, by tam poczekać na pociąg - 5.10 "do Yumy" a może nawet do Gdynii.
Świt obserwowaliśmy już z okien pociągu, słońce tego ranka nie pokazało nam swego oblicza.
tekst: Ewa Hetmańska
| |
Zdjęcia wykonane przez Wojtka Atczuka |
Kolejną porcję zdjęć dosłał Mateusz Jakubowski |
relacje ogladało już 3158 osób
>
| |